Portal sadownika

Które choroby roślin zaskoczyły nas w 2020? - podsumowanie i wnioski

21-01-2021 Portal-Sadownik.pl

Pogoda nie ułatwiała ochrony sadów i plantacji…

Sezon 2020, w odróżnieniu od suszowego roku 2019, należał z całą pewnością do chorób roślin, a nie szkodników. Od początku maja do samych zbiorów prawie w każdym regionie Polski pojawiały się intensywne opady deszczu. W centralnej Polsce od kwietnia do października 2020 spadło 610,8 mm deszczu, podczas gdy w tym samym okresie roku 2019 spadły 337,2 mm deszczu (dane dla stacji meteorologicznej IMGW w Górze Kalwarii).

Oznacza to, że w ciągu miesięcy kluczowych dla produkcji sadowniczej napadało łącznie więcej deszczu niż wynosi średnia suma rocznych opadów dla Polski centralnej (ok. 500 mm). Musiało mieć to wpływ na wyższą presję patogenów i trudności z ochroną roślin.

Choć silne opady zadziałały zbawiennie na przesuszone, polskie gleby, problemem był ich nierównomierny rozkład. Analiza danych meteorologicznych pokazuje, że skumulowały się w okresie dwóch miesięcy - czerwca i lipca, kiedy to spadło ponad 280 mm deszczu. Wpłynęło to na ogromną presję szarej pleśni i utrudniło zbiory owoców jagodowych. Jak mówią plantatorzy truskawek, z powodu silnych opadów pola dosłownie spłynęły wodą, a znaczna część owoców musiała trafić do przemysłowego wykorzystania. Wysoka wilgotność w połączeniu z ciepłymi temperaturami stworzyła idealne warunki do rozprzestrzeniania się różnych chorób.

Miejscami wystąpiły podtopienia upraw owoców. Sezon pokazał błędy w podejmowaniu decyzji o lokalizacji plantacji wieloletnich, które nie powinny być zakładane w miejscach zagrożonych zalaniami. Unaocznił również zaniedbania w prowadzeniu melioracji, gdyż wielu zalań można by uniknąć, gdyby system melioracji był drożny. W zalanych uprawach celem nie jest już zebranie plonu, ale utrzymanie ich przy życiu, gdyż nawet krótkotrwałe podtopienia są dla roślin gorsze niż długotrwała susza.

Inne anomalia pogodowe, które towarzyszyły nam w minionym sezonie to długotrwałe przymrozki. Ciągnęły się do końca maja, uderzając we wszystkie fazy fenologiczne decydujące o rozwoju jakości plonu. Z jednej strony uspokoiły one presję szkodników, dla których było zbyt zimno, z drugiej natomiast – uszkodziły rośliny, prowadząc do ich większej podatności na wnikanie patogenów.

Problemem były także lokalnie występujące gradobicia. Powodują one mnóstwo urazów rozsianych na powierzchni drzew. Nawet drobne uszczerbki w ciągłości tkanek okrywających tworzą wrota dla bardzo groźnych chorób kory i drewna. Jeżeli odpowiednio nie zabezpieczy się przed nimi sadu preparatami miedziowymi oraz fungicydami systemicznymi (tiofanatem metylowym), staną się problemem, który ciągnie się w sadzie latami.

Tak więc pogoda w minionym sezonie wcale nie ułatwiała ochrony sadów i plantacji owoców jagodowych przed chorobami. Które z nich zebrały największe żniwo?

Parch jabłoni

W zależności od pogody, w danym sezonie mamy problemy albo z parchem jabłoni, albo z mączniakiem. W 2020, ponieważ było bardzo wilgotno, sezon bardziej sprzyjał rozwojowi parcha.

Jednak, jak pamiętamy, nie od razu się na to zapowiadało. W kwietniu w wielu miejscach Polski nie spadła nawet kropla deszczu. Gleba była sucha, podobnie leżące pod drzewami liście. Listki jabłoni nie były zwilżone. Brakowało opadów, które uruchomiłyby rozsiew zarodników workowych. Zabiegi ochrony przed parchem nie były uzasadnione, gdyż rozwojowi choroby wybitnie nie sprzyjała pogoda. Niektórzy zwracali uwagę, że w miarę upływu suchych dni, zmniejsza się zagrożenie ze strony patogenu Venturia inaequalis, bo część zarodni i zarodników grzyba ulega zniszczeniu. Pewnie rzeczywiście tak było, jednak w maju lunęły deszcze i trzeba było pryskać praktycznie bez przerwy.

Susza zapewne przerzedziła inokulum parcha na opadłych liściach, jednak nie zlikwidowała choroby. Po deszczach nastąpił wysiew zarodników workowych. Odwleczenie okresu infekcji pierwotnych nie zadziałało na korzyść roślin. W maju, kiedy drzewa były bardziej zaawansowane w rozwoju, więcej było u nich ukrytych przed wiatrem powierzchni, w których gromadziła się wilgoć. Sprzyjało to rozwojowi grzybni, a sadownikom utrudniało dotarcie w te zakamarki z cieczą opryskową. Jednocześnie raptowne ochłodzenie na pewien czas wykluczyło możliwość stosowania preparatów systemicznych, które byłyby dużym wspomożeniem dla działającego powierzchniowo kaptanu, ditianonu czy mankozebu. Ponadto, na porażenie przez chorobę bardzo wrażliwe były młodziutkie zawiązki.

Parch jabłoni

Jednym udało się uchronić sad w okresie infekcji pierwotnych, innym nie. Było to dosyć trudne. Pogoda sprzyjała rozwojowi choroby praktycznie do końca sezonu. Wielu odpuściło intensywne zabiegi w drugiej połowie lata, gdy sytuacja wydawała się już opanowana. Ale nawet w takich pozornie „czystych” sadach pojawiały się punktowe porażenia, których nie da się uniknąć na kilku hektarach uprawy. Z nich sypały się zarodniki konidialne, które odpowiadają za infekcje wtórne. Zawiewał je również wiatr z sąsiednich, słabiej chronionych sadów.

Nawet jeśli wtedy nie było jeszcze widać skutków, wilgoć sprzyjała rozwojowi parcha. Efekty u wielu sadowników pojawiły się już w przechowalni. Spacerując po targowiskach, wcale niełatwo było znaleźć jabłka całkiem wolne od drobnych, czarnych plamek. W piwnicach czy chłodniach, w których przechowywano jabłka, rozwinęła się przechowalnicza forma parcha. By zapobiec jej rozwojowi, niezbędna była ochrona w okresie przedzbiorczym. W tak wilgotnym sezonie jak ubiegły, odpowiednie zabezpieczenie owoców przed wstawieniem ich do przechowalni było niezbędne.

Jeżeli chodzi o następny sezon, to parch jabłoni – w przeciwieństwie do mączniaka - jest o tyle łatwiejszą w zwalczaniu chorobą, że nawet jeżeli dopuściliśmy do jego silnego rozwoju w poprzednim roku, to w następnym sezonie mamy „czystą kartkę”. Oczywiście inokulum patogenu na leżących pod drzewami liściach jest większe, ale i temu można zaradzić, stosując w odpowiednim terminie oprysk 5 – procentowym roztworem mocznika.

Brunatna zgnilizna drzew pestkowych

Brunatną zgniliznę wielu producentów owoców pestkowych zlekceważyło na tej samej zasadzie, co producenci jabłoni parcha. W roku 2019, z powodu suszy, zagrożenie ze strony choroby nie było duże. Również w okresie kwitnienia było skrajnie sucho. Wszyscy martwili się o zapylenie kwiatów, a nie ich porażenie przez grzyby z rodzaju Monilinia. Po kwitnieniu rzadko występowały oznaki brunatnienia kwiatów czy zwijania młodych pędów w formie pastorałów, co jest objawem rozwoju choroby. Jednak w latach ubiegłych brunatna zgnilizna pokazała, że potrafi zaatakować również w sezony stosunkowo suche.

Brunatna zgnilizna drzew pestkowych

Warunki do bujnego rozwoju choroby trafiły się w maju, kiedy lunęły deszcze. Po przymrozkach oraz z powodu nagłego uwodnienia tkanek po okresie suszy, na zawiązkach owoców powstało mnóstwo małych spękań, które były wrotami infekcji grzyba chorobotwórczego. Brunatna zgnilizna jest chorobą, która rozwija się w piorunującym tempie i może zniszczyć plon w przeciągu kilku dni.

Gdyby było wiadomo, że pogoda gwałtownie się zmieni, można było rozpocząć opryskiwania jeszcze przed kwitnieniem roślin. Po kwitnieniu aż do okresu zbiorów niezbędne były intensywne opryskiwania, aby uchronić plon przed brunatną zgnilizną. Żeby zmniejszyć presję patogenu w nadchodzącym sezonie, warto zebrać i zniszczyć mumie, czyli porażone owoce z ubiegłego roku. To właśnie na nich zimuje grzyb.

Do października 2021 będziemy mogli po raz ostatni stosować oprysk tiofanatem metylu. Bez tej substancji ochrona sadów pestkowych będzie dużo trudniejsza.

Szara pleśń

Szara pleśń była przyczyną dużych strat w uprawie owoców jagodowych. Choroba zaskoczyła większość plantatorów owoców miękkich. Kwiecień zapowiadał kolejny sezon suszowy. W maju deszcze były obfite, ale ulewy pojawiły się dopiero w czasie zbiorów truskawek, czyli w czerwcu.

Ochronę zaplanowano w taki sposób, by na wcześniejszych etapach uderzyć silnymi środkami, które ograniczą presję chorób, a okres bezpośrednio przed zbiorami oprzeć na bezpiecznych dla konsumenta, nie wychodzących w pozostałościach biopreparatach.

Opady deszczu nasiliły presję szarej pleśni, wskutek czego owoce gniły tuż przed zbiorem. Znacznie ucierpiała również ich trwałość w handlu, gdyż szara pleśń rozwijała się na truskawkach, agreście, malinach i innych owocach już po zbiorze, na etapie ich przechowywania i transportu przed sprzedażą.

Szara pleśń

Przed zbiorami zakres środków, którymi można było walczyć z chorobą, był już silnie ograniczony. Po pierwsze, z powodu obowiązujących okresów karencji. Po drugie, wiele substancji aktywnych zostało już wykorzystanych wcześniej. W okresie tak sprzyjającym rozwojowi choroby skuteczność preparatów biologicznych i biotechnicznych nie była wystarczająca. Niektórzy producenci decydowali się na wykonywanie nielegalnych zabiegów, czego nie należało robić, gdyż poziom pozostałości w plonie po tak trudnym sezonie był i tak bardzo wysoki. Na innych plantacjach wykonanie ochrony chemicznej uniemożliwiała zbyt wysoka wilgotność podłoża.

Ważnym zabiegiem fitosanitarnym na plantacjach truskawek, który powinien być wzięty pod uwagę w tak trudnym sezonie, było koszenie liści. Skoszone liście należy zebrać i zwieźć z plantacji lub przynajmniej oczyścić z nich krzewy, po czym uprawić międzyrzędzia, pamiętając o dawce azotu, która przyspiesza rozkład.

Planując ochronę w przyszłym sezonie, warto ułożyć ją w taki sposób, aby zostawić któryś z silnych środków konwencjonalnych na okres bezpośrednio przed zbiorem jako „wentyl bezpieczeństwa” na wypadek pogorszenia się pogody. Okresu przedzbiorczego nie opierać wyłącznie na zawodnych biopreparatach. W ramach profilaktyki szarej pleśni zaleca się również zbilansowane nawożenie azotem, unikanie przegęszczenia roślin oraz schładzanie owoców bezpośrednio po zbiorze, aby opóźnić rozwój grzybni.

Biała i czerwona plamistość truskawek

Przed 2020, kiedy wiosną i latem panowała susza, pogoda sprzyjała bardziej mączniakowi prawdziwemu. To choroba, której zarodniki rozprzestrzeniają się w upalne, bezdeszczowe dni. Jednak w ubiegłym roku z powodu wysokiej wilgotności odżyły problemy z plamistościami liści truskawek. Wcześniej zwalczano je łatwo przy okazji oprysku na mączniaka czy szarą pleśń (Signum 33 WG, Domark 100 EC) i w dalszej części sezonu nie było już problemów.

W 2020 roku wysoka wilgotność sprawiła, że porażenie liści przez białą i czerwoną plamistość było powszechne. Cierpi na tym kondycja roślin, gdyż choroba uszkadza ich aparat asymilacyjny. W efekcie spada jakość plonu, a rośliny gorzej przygotowują się do spoczynku zimowego.

Czerwona plamistość

Plantacje, na których wystąpiły plamistości, należało skosić. Liście albo zebrać i wywieźć, albo przemieszać z glebą przy pomocy glebogryzarki.

Jednak na wielu polach plamistości rozwinęły się silnie także na młodych liściach, które odrosły już po skoszeniu, pomimo wykonanego oprysku. Mniej wilgotny sierpień opóźnił ten proces, ale plamy pojawiły się we wrześniu. Ich rozwojowi sprzyjała długa, ciepła i wilgotna jesień. 

Celem ograniczenia problemów z plamistościami po zbiorach należy walczyć z zachwaszczeniem, które podnosi wilgotność na obszarze plantacji oraz stosować intensywną ochronę chemiczną przy pomocy tiofanatu metylu, preparatów miedziowych i środków biotechnicznych (laminaryna).

Związane z tematem

Nie wpuścić parcha do przechowalni!

Przypominamy o zebraniu zgniłych i zmumifikowanych owoców - profilaktyka brunatnej zgnilizny

Jesienne problemy z chorobami truskawek​​​​​​​

Komentarze

Brak komentarzy

Napisz nowy komentarz