Czy polskiemu sadownictwu potrzebne są obowiązkowe ubezpieczenia?
Obok przetwórstwa owoców, to właśnie ubezpieczenia upraw sadowniczych są branżą, wokół której narosło najwięcej patologii po 89 roku. Samowola ubezpieczalni i brak nadzoru pozwala im windować bardzo wysokie stawki, które nijak mają się do niskiej dochodowości upraw sadowniczych. Warunki polisy są traktowane uznaniowo. Bardzo często ubezpieczyciele nie chcą uznać plonów rzędu 60 – 70 t z ha sadu jabłoniowego, które uważają za zawyżone, podczas gdy w wielu polskich gospodarstwach są one standardem. W obecnych warunkach intensyfikacji produkcji plony powyżej 100 t z ha przestały już robić na nas wrażenie, choć jeszcze kilka lat temu wzbudzały wiele wątpliwości. Niestety wszystkie te aspekty produkcji są przez ubezpieczalnie traktowane subiektywnie. Ubezpieczyciele nie są obowiązani brać pod uwagę opinii wyznaczonego urzędowo ośrodka monitorującego rynek produkcji sadowniczej.
Powszechną praktyką jest zmniejszanie kwoty wypłaty o znaczną sumę na poczet uszkodzeń mrozowych, do których miało dojść jeszcze przed zawarciem polisy. Dochodzi jeszcze kwestia likwidacji szkody po wystąpieniu kataklizmu. Rzeczoznawca dzieli jabłka według skali uszkodzeń pogradowych, szans na zagojenie ran, odejmuje od rekompensaty zysk ze sprzedaży owoców na przemysłowe wykorzystanie. W przypadku odwołania się do sądu, spółki ubezpieczeniowe są na pozycji uprzywilejowanej, gdyż mają sztab radców prawnych, którzy działają w ich interesie.
Ceny ubezpieczeń są tym wyższe, im częściej w danym regionie pojawiały się kataklizmy pogodowe skutkujące spadkiem produkcji. Wielu producentów, choćby chciało, nie może sobie pozwolić na wykupienie polisy. Nie chcą ponosić kolosalnego wydatku w ciemno. Zdają się zatem na łaskę pogody, licząc na to, że przymrozki czy gradobicia ominą ich region.
Czy wprowadzenie obowiązkowego systemu ubezpieczeń sadowniczych rozwiąże problemy branży, czy dodatkowo je pogłębi?
Argumenty zwolenników obowiązkowych ubezpieczeń
Wielu sadowników postuluje wprowadzenie obowiązku ubezpieczania upraw owoców, podobnie jak ma to miejsce w przypadku ubezpieczenia OC dla posiadaczy pojazdów. W opinii zwolenników projektu, dopiero wprowadzenie powszechności i obowiązku ubezpieczeń spowoduje spadek ich cen. Tak więc każdy z sadowników zyskałby podwójnie – po pierwsze, miałby gwarantowaną ochronę przed stratami w produkcji spowodowanymi takimi niemożliwymi do przewidzenia zjawiskami jak przymrozki, ulewy, zalania, gradobicia; po drugie - jak zakładają zwolennicy rozwiązania – niskie stawki ubezpieczeń byłyby dla każdego akceptowalnym wydatkiem.
Do zwolenników obowiązkowych ubezpieczeń upraw rolnych zalicza się były minister rolnictwa Jan Ardanowski. Powiedział kiedyś: Dopóki one nie będą powszechne i obowiązkowe dla wszystkich, obowiązkowe podkreślam, to nigdy nie będzie zainteresowania ubezpieczeniami. Szczególnie, że od wielu lat jest myślenie takie: jak się nieszczęście pojawi, to zaprotestujemy, pojeździmy traktorami gdzieś po rondzie i każdy kolejny rząd wypłaci pomoc suszową czy tam inną klęskową. Pracujemy nad tym. To związki i organizacje rolnicze wnioskowały w latach 90-tych o zrezygnowanie całkowite z obowiązkowych ubezpieczeń uważając, że jest to ingerencja w gospodarstwo. Trzeba nad tym pracować i oczekuję od rolników i ich organizacji determinacji w przywróceniu obowiązkowych ubezpieczeń.
Niektórzy zwolennicy rozwiązania podnoszą, że wypłaty z tytułu ubezpieczeń byłyby rekompensatą bardziej „sprawiedliwą społecznie” niż przyznawane ze Skarbu Państwa pomoce klęskowe. W tym wypadku producent ponosiłby bowiem jakieś nakłady na zabezpieczenie swojego gospodarstwa, dokładałby się do wypłat na rzecz innych, nawet gdyby klęski go nie dotknęły. Na pomoc rolnikom w mniejszym stopniu byłyby wydatkowane środki publiczne, które należą do wszystkich obywateli.
O wprowadzenie powszechnego i obowiązkowego uczestnictwa w Funduszu Klęskowym zabiega od lat Związek Sadowników Rzeczpospolitej Polskiej. Nad Funduszem tym miałby sprawować nadzór minister rolnictwa. Społeczną kontrolę nad funkcjonowaniem systemu pełniliby przedstawiciele zrzeszeń rolników. Od członkostwa w systemie uzależnione byłoby pobieranie dopłat.
Argumenty przeciwników
O ile ubezpieczenie ma sens w przypadku wysokonakładowych, ale dochodowych upraw, takich jak borówki amerykańskiej, jest sprawą dyskusyjną, czy jest dobrym rozwiązaniem dla dostawców owoców do przetwórni. Znaczną część polskich upraw sadowniczych stanowią plantacje przemysłowe – jabłoni, agrestu czy porzeczek. W tym wypadku mniejszy bądź gorszy jakościowo plon nie stanowi takiego problemu jak w przypadku produkcji deserowej, na którą ponosi się znacznie wyższe nakłady. Na plantacjach przemysłowych zbiera się wszystko to, co w danym sezonie wyrosło. Wielu producentów przemysłu jest zdania, że sad sadowi nierówny, a ku obowiązkowi ubezpieczeń lobbują producenci deseru, którzy chcą ich kosztem zmniejszyć sobie wydatki na polisy. W produkcji przemysłowej dąży się do możliwie największego ograniczenia nakładów finansowych na pozyskanie plonu. Wydatek na polisę – mniejszy czy większy, niepotrzebnie podnosi koszty produkcji.
Poza tym wielu sadowników traktuje dochód z uprawy rolnej jako dodatek do zatrudnienia etatowego, który w korzystne lata się pojawia, natomiast w inne sezony wychodzą na zero. Dla nich podstawowym źródłem utrzymania jest zatrudnienie poza rolnictwem. Wielu wspomnianym osobom nie opłaca się ubezpieczanie plantacji i są przeciwni pomysłowi obowiązkowych ubezpieczeń.
Inni podnoszą, że obowiązek ubezpieczeń to zbyt daleko idąca ingerencja w swobodę gospodarczą. Chcą sami decydować o tym, czy poniosą wydatek polisy czy nie. Nie chcą, aby był to odgórnie nałożony przez państwo obowiązek, który z czasem zyska status podobny do podatku. Jeżeli przyjdzie gradobicie czy inny kataklizm, tracą plon na własną odpowiedzialność. Są w Polsce regiony, w których anomalie pogodowe nie zdarzały się od kilku lub kilkunastu lat. Wiele zależy także od lokalnego ukształtowania terenu. Są działki położone w takich lokalizacjach, że przymrozki nie wywołują na nich szkód nawet wtedy, gdy pojawiają się u sąsiadów (wzniesienia terenu, naturalne bariery, stoki południowe itp.). Sadownicy na nich gospodarujący nie chcą ponosić kosztów ubezpieczenia, gdyż z dużym prawdopodobieństwem zakładają, że nie zostaną dotknięci przez niekorzystne zjawiska pogodowe. To ich swobodna decyzja – wybór, a nie nakaz.
Kolejnym argumentem przeciwników obowiązkowych polis ubezpieczeniowych jest to, że ich obowiązkowość rodzi poważne zastrzeżenia co do wydolności funkcjonowania systemu, terminowości procedury oględzin oraz wypłaty odszkodowania. Nie jest trudno wyobrazić sobie, że cały Grójec zostaje dotknięty przez przymrozki. Jak wielu pracowników musiałyby posiadać firmy, aby w porę dokonać oględzin w sadach? Jak długi byłby czas oczekiwania na likwidatora? Co w przypadku wszelkich wydłużeń procedury spowodowanych np. wnioskiem o dokonanie ponownych oględzin? O ile wypadek samochodowy w przypadku ubezpieczenia OC jest zjawiskiem epizodycznym i zdarzają się tylko okresy (np. zima), kiedy szkód jest więcej, to w przypadku upraw sadowniczych zgłoszenia napływałyby do ubezpieczalni lawinowo.
Przeciwnicy zwracają też uwagę, że bez odpowiednich regulacji i prawidłowo sprawowanego nadzoru nad systemem obowiązkowych ubezpieczeń sadowniczych, na rozwiązaniu zaczną tracić prości producenci, którzy są bez szans w starciu z korporacyjnymi gigantami. Ubezpieczenie stanie się dla nich dodatkowym obciążeniem (podatkiem), z którego nie będą czerpać wymiernych korzyści, gdyż ubezpieczyciel i tak wyjdzie na swoje i dołoży starań, aby kwotę rekompensaty zaniżyć.
Gdyby kiedyś zdecydowano się na wprowadzenie takich regulacji (na co na razie się nie zanosi), należałoby odpowiedzieć na pytanie, czy miałyby one odnosić się wyłącznie do upraw sadowniczych (jeśli tak, to czy do wszystkich gatunków, czy tylko wybranych?) czy też ogólnie do całego ogrodnictwa? W drugim przypadku należałoby wziąć pod uwagę zdanie warzywników i kwiaciarzy. Czy obowiązkiem ubezpieczenia byłaby objęta tylko część areału uprawy sadowniczej (np. 1/3, 1/2 powierzchni), a o reszcie decydowałby dobrowolnie sadownik, czy też obowiązek miałby dotyczyć całości uprawy? Kto sprawowałby społeczny nadzór nad systemem? Czy istniałyby jakieś mechanizmy ułatwiające rolnikom dochodzenie swoich praw w przypadku nieuczciwego potraktowania ich przez ubezpieczyciela?
Jakie macie zdanie w kwestii obowiązku ubezpieczeń upraw sadowniczych?
Komentarze