Wciąż mamy wielkie szanse na zarobek na jabłkach w tym sezonie. Nie wolno ich zaprzepaścić!
Ceny deseru dramatycznie niskie
Na widok oferowanych obecnie cen skupu jabłek deserowych opadają ręce. Proponowane przez podmioty skupujące stawki nie gwarantują nawet zwrotu poniesionych kosztów produkcji. Oddawanie owoców za bezcen tylko pogarsza sytuację finansową gospodarstw. Mówi się głośno, że mamy do czynienia z grubymi nićmi szytym spiskiem cenowym, który polega na kreowaniu podaży i popytu surowca oraz dokonywaniu niczym nie uzasadnianych obniżek cen.
Pomimo że obecna sytuacja nie napawa optymizmem, nie należy spisywać sezonu 2020/21 na straty. Wciąż mamy wielkie szanse na zarobek na jabłkach deserowych w tym sezonie, o czym świadczy wiele racjonalnych argumentów.
Pogoda nie sprzyjała jak nigdy
Wejściu roślin w okres wegetacji towarzyszyła susza, będąca efektem braku opadów deszczu od lata 2019. Wystąpiły wiosenne przymrozki, które utrzymywały się aż do czerwca. Szczególnie ucierpiała Sandomierszczyzna. Ponoszono duże wydatki na ochronę przeciwprzymrozkową. Były duże problemy z zapyleniem i zawiązaniem owoców. Początek maja przyniósł bardzo ulewną pogodę, wskutek czego niektóre sady zostały podtopione. Wzmożona wilgotność zwiększyła presję chorób grzybowych, tak więc nakłady ponoszone na zabiegi środkami ochrony roślin były wysokie. Trudne warunki atmosferyczne poskutkowały rekordowym opadem świętojańskim. W rejonach sadowniczych problemem były również gradobicia. Wspomniane czynniki zredukowały plony w większości sadów jabłoniowych.
Niech sprzedawcy nie liczą na import!
Trudne warunki pogodowe dotknęły sprawiedliwe wszystkie kraje Europy (może poza Turcją, ale kraj ten nie zaopatrzy przecież w jabłka całej Unii, bo powierzchnia pod sadami jabłoniowymi nie jest tam dostatecznie duża; Turcy stawiają raczej na czereśnie i banany). Wszędzie plony są niższe niż w 2019 – zarówno w UE (Włochy, Francja, Niemcy, Beneluks), jak i poza Wspólnotą (Rosja, Ukraina, Mołdawia). W całej Europie jest mniej towaru niż w latach ubiegłych.
Nie należy wierzyć w rozgłaszane rok do roku frazesy, że czego się w Polsce nie kupi, to się sprowadzi z zagranicy. Trzeba się raczej spodziewać, że w obliczu braków na rodzimym rynku, podmioty zagraniczne będą chciały sprowadzać polskie jabłka. Być może będą miały względem nich mniej wyśrubowane wymagania, bo mało jest alternatyw dla polskiego towaru. Oby chciały go również za przyzwoite pieniądze skupować markety.
Weszliśmy w sezon z pustymi chłodniami
Ten sezon jest z wielu przyczyn wyjątkowy. Jak wiadomo, dzisiejsza technologia pozwala na przechowywanie owoców przez długie miesiące. Granicą kończącą poprzedni sezon jabłkowy było w latach ubiegłych wkładanie do chłodni nowych partii owoców, podczas gdy wciąż były w nich obecne te nie sprzedane z poprzedniego sezonu. Tym razem magazyny w Polsce, jak i całej Europie, były puste. Wszystko się wyprzedało. Dlatego rynek z niecierpliwością oczekiwał na jabłka letnich odmian.
Jest szansa nawet dla mniej chodliwych odmian
Podczas wzrostu popytu na jabłka, należy spodziewać się lepszego zbytu dla mniej atrakcyjnych odmian, takich jak Idared czy Gloster, które dotychczas walały się po podłodze w przechowalni, bo nie było na nie nabywców. W 2020 roku konsumenci przypomnieli sobie o nie chcianym Idaredzie, który ponownie zagościł na sklepowych półkach.
Widmo koronawirusa a rynek jabłek
Koronawirus sam w sobie nas raczej nie zaskoczy, zaskakujące mogą być natomiast działania rządzących w poszczególnych krajach Europy. Wystarczy spojrzeć, co dzieje się teraz w dalekiej Australii, leżącej co prawda na drugiej półkuli, ale zaliczanej do demokratycznych państw zachodu. Ludziom pod groźbą horrendalnych kar nie wolno przekraczać promienia 5 km od miejsca zamieszkania. Nie mogą wyjechać z kraju, nie wolno im spotykać się z bliskimi, są poważne problemy z zaopatrzeniem miast w żywność. W godzinach wieczornych i nocą funkcjonuje godzina policyjna.
Oby nas od takich przygód Bóg zachować raczył, jednak przyszłość jest dalece nieprzewidywalna. W Polsce wystarczyłby tylko częściowy powrót do restrykcji sanitarnych z marca i kwietnia tego roku, a więc ograniczenie ludziom swobody opuszczania domów, aby ponownie skłonić ich do zaopatrywania się w zdrowe, trwałe, łatwe do wyczyszczenia owoce ziarnkowe. Jabłka i gruszki, które zawsze są pod ręką, które można długi czas przechowywać w piwnicy lub garażu. To dodatkowo zwiększyłoby popyt na jabłka deserowe, być może dałoby szansę na sprzedaż w dobrej cenie owoców ordzawionych, z pierścieniami, językami mrozowymi, których po wiosennych przymrozkach nie brakuje. Dlatego warto poczekać na rozwój wydarzeń. Jeśli ktoś nie ma wystarczającego zaplecza przechowalniczego, to trudno, musi owoce sprzedać albo wynająć miejsce w chłodni.
Natomiast jeżeli tylko jest możliwość przechowania owoców we własnym zakresie, to trzeba wsadzić je do chłodni i niech stoją. Jeżeli ktoś jest jeszcze przed zbiorami, to może wydać parę groszy na chlorek wapnia i zastosować intensywne dokarmianie, aby owoce w przechowalni miały jak największą trwałość. Można skorzystać z dobrodziejstwa 1-MCP.
Rozum podpowiada, że ceny będą wyższe niż oferowana obecnie złotówka za kilogram jabłka deserowego. Skupujący świetnie zdają sobie z tego sprawę, dlatego chcą zrobić zapasy, aby później sprzedać z zyskiem owoce, które teraz przyjmują za półdarmo.
Komentarze
Brak komentarzy