Portal sadownika

Marnowanie żywności najlepszym dowodem kryzysu w sadownictwie

10-09-2021 Portal-Sadownik.pl

Marnowanie żywności najlepszym dowodem kryzysu w sadownictwie

Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa poinformował w jednym z przesłanych do redakcji komunikatów prasowych, że oto zakończono konsultacje nad „Strategią racjonalizacji strat i ograniczania marnotrawstwa żywności”. Owocem prac nad strategią jest 185 – stronicowy dokument, z którym można zapoznać się na stronie internetowej KOWR. Szacuje się w nim ryzyko strat żywności na poszczególnych etapach łańcucha produkcji i obiegu żywności, od rolnika po konsumenta.

Skupmy się na tym, co w największym stopniu dotyczy sadowników, czyli na marnowaniu się żywności na etapie, nim wyjdzie ona od producenta rolnego. W analizie jako główne przyczyny podaje się proceduralne czynniki ryzyka (np. niezachowanie norm sanitarno – higienicznych, niewłaściwą organizację pracy), techniczne i technologiczne czynniki ryzyka (np. nieodpowiedni dobór odmian do warunków lokalnych, straty na etapie zbioru mechanicznego, brak zaplecza przechowalniczego, przerwy w dostawach prądu (!)), czynniki logistyczne (np. brak odpowiedniej technologii transportu żywności do miejsca przeznaczenia, co skutkuje przedwczesnym jej psuciem się) oraz błędy ludzkie (np. stosowanie niedozwolonych praktyk).

Dopiero chyłkiem, na samym końcu, w kategorii „ryzyka pozostałe” wspomina się poziom cen dyktowany przez rynek oraz nadprodukcję.

Raczono pominąć „czynniki polityczne”, takie jak na przykład działanie krajowych i unijnych decydentów na niekorzyść polskich rolników poprzez zamykanie im potężnych rynków zbytu (patrz rynek rosyjski i nadciągające widmo zamknięcia rynku białoruskiego).

Dokumenty tego rodzaju zdają się tylko potwierdzać, jak daleka droga dzieli biurka analityków rynku od realiów polskiej produkcji rolniczej. Producent owoców względnie zorientowany w sytuacji branży, zdaje sobie sprawę, że przyczyną strat żywności na masową skalę nie są żadne błędy w organizacji pracy gospodarstw czy przerwy w dostawach prądu. Jest nią utrzymująca się od dwudziestu kilku lat, patologiczna sytuacja na rynku owoców. Kto jest w stanie wyliczyć, ile milionów ton żywności zostało zmarnowanych z jej powodu?

Problemy polskiego rynku owoców przemysłowych i deserowych

Problem dotyczy w szczególności owoców typowo przerobowych, takich jak agrest, porzeczka, aronia, wiśnia czy jabłko przemysłowe. O tym, że setki ton polskich owoców każdego roku gniją na drzewach i krzewach, decyduje garstka podmiotów przetwórczych o zagranicznym kapitale, którym po 89 roku pozwolono zdominować nasz rynek i bez żadnych ograniczeń wyzyskiwać krajowych plantatorów. Ceny oferowane sadownikom przez zakłady przetwórcze z trudem pokrywają koszty produkcji, podczas gdy produkty przetwórstwa pozyskiwanych za grosze owoców sprzedawane są na światowym rynku z przebiciem kilkuset procent. Efekt jest taki, że na wielu plantacjach owoców po prostu się nie zbiera. Polscy sadownicy nie chcą dokładać się do zarobku zagranicznych koncernów.

Mamy obecnie sytuację, w której zbiór owoców przemysłowych albo zapewnia minimalny zysk, albo pozwala odzyskać przynajmniej część nakładów poniesionych na produkcję. Kilka prężnie działających, wielkopowierzchniowych i generujących dochód gospodarstw sadowniczych o profilu produkcji przemysłowej, to tylko wyjątki potwierdzające regułę.

Wystarczy zestawić zarobek Döhlera na litrze sprzedanego za granicą koncentratu wiśniowego z ekwiwalentem masy owoców, która potrzebna jest do jego wytłoczenia. Ceny eksportowe koncentratu wiśniowego w bieżącym sezonie to ok. 2,2 euro (ok. 10 zł), podczas gdy cena 6 kg wiśni (tyle surowca potrzeba do wytłoczenia litra koncentratu) to 3,6 – 4,2 zł. Podniesienie stawek skupu zaledwie o 10 – 20 gr na kg ma dla plantatora duże znaczenie, a wiąże się z nieznacznym uszczupleniem i tak dużego zarobku zakładu przetwórczego. Jednak przetwórcy ani myślą zmienić strategii skupu owoców przemysłowych – ich kapitał ma narodowość i pozwala sobie na tyle, na ile tylko może.

Jeżeli chodzi o zjawisko nadprodukcji, na rynku owoców przemysłowych ma ono mniejsze znaczenie niż w przypadku owoców deserowych. Światowe koncerny przetwórcze mają ogromne możliwości zagospodarowania produktów przetwórstwa owoców. Choćby skupili całość surowca produkowanego w Polsce, potrafiliby sprzedać koncentrat z zyskiem w najbardziej odpowiednim momencie.

Niska opłacalność dotyczy również owoców deserowych. Tutaj główną przyczyną jest rozchwianie rynku oraz zbyt wąskie możliwości zbytu w stosunku do skali produkcji.

Kryzys skutkuje marnotrawstwem wielkiej skali

Warto orientować się w historii. Jak głosi cytat amerykańskiego pisarza Grzegorza Santayany, który umieszczono w jednym z pawilonów obozu w Auschwitz, „kto nie pamięta historii, skazany jest na jej ponowne przeżycie”. Znajomość dziejów ułatwia wyciąganie wniosków z wydarzeń rozgrywających się dziś na naszych oczach.

Jeden z największych kryzysów, jaki dotknął rolnictwo, miał miejsce w latach 20. XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Tuż po I wojnie światowej, kiedy ze światowego rynku producentów żywności praktycznie wypadli Rosjanie i Niemcy, ich miejsce zajęli rolnicy amerykańscy. Ogromny popyt na żywność w Europie powodował, że ceny oferowane amerykańskim producentom wzrastały nawet o kilkaset procent rok do roku. W parze z wysoką opłacalnością produkcji szło zwiększanie areału uprawy – produkcja amerykańska w krótkim czasie wzrosła o 50%.

Po kilku latach nastąpił jednak krach na amerykańskim rynku rolnym, który rozwijał się prężnie tylko dzięki popytowi zagranicznemu i szerokim możliwościom eksportowym. Popyt na żywność w Europie gwałtownie zmalał, ponieważ po latach straszliwej wojny udało się odbudować potencjał rodzimego rolnictwa. Dodatkowo spadła konsumpcja w Stanach Zjednoczonych, bo załamała się koniunktura. Rynek amerykański udławił się nadmiarem żywności, której wartość w stosunku do innych towarów (np. węgla) spadła kilkadziesiąt razy.

Efekt kryzysu nietrudno sobie wyobrazić – setki ton zebranych zbóż zatapiano w oceanie lub oblewano naftą i podpalano, bo rolnicy musieliby dopłacać do ich sprzedaży. Jednocześnie miliony ludzi głodowały i - choć budzi to rozterki moralne - takie są właśnie nieubłagane prawa kapitalizmu. A był to kapitalizm w najczystszej postaci – bez żadnych unijnych dopłat, subwencji, rządowych pomocy czy skupów interwencyjnych.

Analogie między amerykańskim kryzysem rolnym sprzed stu lat a obecną sytuacją polskiego sadownictwa są oczywiste. Pamiętamy stosy jabłek na Placu Zawiszy czy tegoroczne zdjęcia czereśni w rowie. Zajmowanie się przez państwowe instytucje jakimiś trzeciorzędnymi przyczynami marnowania żywności (kalibru przerw w dostawach prądu) to jedynie próba ucieczki od zdefiniowania głównego problemu, którym jest fatalna organizacja rynku.

Komentarze

Brak komentarzy

Napisz nowy komentarz